sobota, 26 listopada 2016

Oleje: co do czego i dlaczego?

Słowem wstępu


Witajcie, kochani. Ostatnio pisałam Wam, jak szybko i prosto zrobić swój własny krem do ciała (jeśli już zrobiliście swoje własne, koniecznie podzielcie się rezultatem!). Dzisiaj natomiast chciałabym napisać parę słów o podstawie, której się używa do większości kosmetyków, czyli o tłuszczach.
Kiedyś (właściwie nie tak dawno temu), myśląc o olejach, przychodziło mi do głowy co następuje: olej kujawski i oliwa z oliwek. No, może czasami gdzieś się przemknął olej z pestek winogron albo palmowy czy kokosowy. To było na tyle mojej tłuszczowej wiedzy. Jednak wraz ze zmianą odżywiania, otworzył się przede mną świat, który nie był już tak ubogi; pojawiło się masło kakaowe, shea, oleje z migdałów, pestek, a nawet olej sojowy czy konopny. Wcześniej pomyślałabym: "Co za wymysł? Po co komu te fanaberie? Hipsterstwo w modzie, to i na zwykłym oleju już nie wystarcza smażyć...". Oczywiście nie muszę wam tłumaczyć, w jak dużym błędzie byłam. O tym za chwilę. Pozostaje jeszcze kwestia finansowa. Wiadomo, że taki wymyślny olej daje mocno po kieszeni. Dlatego mam poradę dla tych, którzy chcą zrobić jakiś kosmetyk / odżywić się zdrowiej, a nie chcą wydać za dużo: jak tylko skończy ci się krem (kremy), którego używasz na co dzień, zamiast kupować nowy, odłóż te pieniądze i wejdź na allegro. Znajdziesz tam w śmiesznie niskich cenach przeróżne tłuszcze, z których zrobisz tyle kremów, balsamów, mydeł itd., że zwróci ci się z nawiązką. Jeśli natomiast nie korzystasz z kremów i zależy ci na wzbogaceniu jadłospisu o bardziej wartościowy olej, odkładaj do specjalnej puszki każdą złotówkę, którą normalnie wydałbyś na nagłą zachciankę. Zdziwisz się, jak szybko uzbierasz potrzebną sumę! A co z zachciankami? Mogę niemal z pewnością zagwarantować, że gdy tylko wkręcisz się w bardziej szczegółowe myślenie o używanych produktach, szybko też przejdzie ci ochota na kupowanie byle czego ;) 

Ale dość tego. Czas zająć się tematem.


Jak rozpoznać co do czego


Pierwszą i podstawową rzeczą, na jaką, według mnie, powinno się zwrócić uwagę przy wyborze oleju, jest sposób powstawania
Mamy zatem oleje tłoczone na zimno i na gorąco. Jeśli chcemy wyciągnąć z oleju jak najwięcej, wybieramy te pierwsze, ponieważ obróbka cieplna często pozbawia produkty większości poszukiwanych przez nas właściwości. 
Następnie mamy oleje rafinowane i nierafinowane. Tutaj wybieramy drugą grupę, ponieważ, znowu, dodatkowe oczyszczanie zabiera tłuszczom całą cudowność i dobroć. Widać to na przykład na oleju kokosowym. Nierafinowany charakteryzuje się silnie kokosowym zapachem, podczas gdy rafinowany nie pachnie w ogóle; używając więc rafinowanego do produkcji kosmetyku, tak naprawdę nie dostarczymy sobie do końca tego, czego chcieliśmy. Z rafinowanymi trzeba jednak ostrożnie - są one wrażliwe na ciepło, więc nie powinniśmy ich zbytnio podgrzewać, aby tę ich dobroć zachować.
Teraz zatem wiecie, że jeśli chcecie usmażyć sobie schabowego, najlepiej wybrać olej rafinowany, niekoniecznie tłoczony na zimno. Jeśli zaś chcemy zrobić z sałatki zdrowotną bombę, idziemy w drugą stronę.
Ważne jest przechowywanie oleju i inne jego charakterystyki. Starajmy się zawsze wybierać te organiczne (z roślin/pestek... które nie były pryskane itd.) oraz te, które mają jak najmniej dostępu do światła i ciepła (na przykład olej lniany, który traci swoje dobre właściwości po wyjęciu z lodówki oraz przy dostępie tlenu). Oczywiście nie tyczy się to każdego jednego tłuszczu, ale o tym za chwilę.


Który dla kogo?


Chyba najważniejsza rzecz, którą powinno się wiedzieć o tłuszczach, to zawartość wielonienasyconych kwasów tłuszczowych: omega-3 i omega-6. Często słyszymy z reklam lub artykułów, że kwasy omega są niezbędne w naszej diecie i czynią nas niezniszczalnymi. Rzeczywiście, owe kwasy mają nieocenioną rolę dla naszego organizmu: między innymi zaniżają poziom "złego cholesterolu" tym samym pomagając się uchronić przed chorobami układu krążenia (miażdżyca, zawał...), są niezbędne dla prawidłowej pracy mózgu, biorą udział w budowie serotoniny - działają antydepresyjnie. I tak dalej, i tak dalej.
Wybierając zatem tłuszcz, możemy się pokierować jego składem, a dokładniej ilością kwasu alfa-linolenowego (omega-3) i linolowego/gamma-linolenowego (omega-6)
I tak, tłuszcze, które zawierają ponad 50% owych kwasów to tłuszcze schnące. Są lekkie, szybko się wchłaniają, nie pozostawiają "tłustego" wrażenia na skórze. Dlatego najlepsze są dla osób ze skórą tłustą, wrażliwą, skłonną do wyprysków i zaskórników. Te oleje nie zapychają porów.
  • olej z róży piżmowej, olej konopny, olej lniany, olej z kiełków pszenicy, olej z quinoa (komosy), olej malinowy...
Zawierające 20-50% wspomnianych kwasów, to tłuszcze półschnące. Polecane dla skóry normalnej, mieszanej, nieproblematycznej. 
  • olej z pestek moreli, olej ze słodkich migdałów, olej arganowy, olej bawełniany...
I na koniec te, które zawierają mniej niż 20% kwasów, czyli nieschnące. Dobre przy skórze dojrzałej lub przesuszonej. Uwaga: te tłuszcze zapychają pory, mogą powodować zaskórniki. 
  • olej awokado, olej ryżowy, olej makadamia, olej brzoskwiniowy, olej jojoba, olej z kamelii, olej karite, olej kokosowy, olej z mango...
Oprócz zastosowania w kosmetyce, liczy się też kuchnia. Tutaj też liczą się te dwa kwasy. Oleje, które mają ich wysoką zawartość, nie nadają się do smażenia/pieczenia, ponieważ przy obróbce cieplnej kwasy te się rozpadają i oleje tracą swoje właściwości. Dobre do wysokich temperatur są tłuszcze o wyższej zawartości omega-9, jak oliwa z oliwek czy olej rzepakowy.
Szczegółową tabelkę z dokładnym wykazem procentowym kwasów znajdziecie >tutaj<.

Ostatnia rzecz, o której nie wolno zapomnieć, to wspomniane wcześniej przechowywanie. Skąd wiedzieć, który olej trzymać w lodówce, a który na półce? Pomoże nam w tym zawartość kwasów alfa-linolenowych - omega-3. To właśnie przez narażenie omega-3 na temperatury wyższe niż 10 stopni, pozwalamy, aby się utleniał i przez to wyjaławiał nasz olej. Bogate w omega-3 tłuszcze są dużo zdrowsze, ale za to mniej trwałe. Za to tłuszcze w nie uboższe (lub rafinowane) są trwałe i znoszą wyższe temperatury.


Słowem zakończenia


Mam nadzieję, że teraz, zanim walniecie sobie na twarz olej kokosowy zamiast kremu albo usmażycie coś na oliwie "nierafinowanej extra virgin", pomyślicie dwa razy... albo sięgniecie do tabelki ;) Temat na pierwszy rzut oka wydaje się zawiły, ale rozeznanie w nim znacznie upraszcza życie i pozwala czerpać z pełnego bogactwa natury. Zatem - miłego olejenia!

(post zainspirowany tym artykułem)

środa, 16 listopada 2016

DIY: Puszysty krem do ciała - idealny na zimę

Słowem wstępu


Pogoda za oknem od jakiegoś czasu nie rozpieszcza. Nie wiem, jak wy, ale ja jestem bardzo zależna od pogody; gdy w Oslo dwa tygodnie temu spadł śnieg i wszystko skuło lodem, zawinęłam się w koc i zamieniłam w Leniwą Bułę. Wiem, że nie jest to najlepsze wyjście z sytuacji... na szczęście niebo postanowiło się nade mną zlitować i wczoraj zesłało odwilż. Wszystkie ulice zamieniły się w wodospady, tak że wracając do domu musiałam wykonywać prawdziwe akrobacje, aby nie utopić butów*. Teraz, choć dość ciepło, bez przerwy leje - już sama nie wiem, co jest lepsze. A ponieważ na te wszystkie zmiany najgorzej reaguje moja skóra, postanowiłam zaserwować sobie i Wam antidotum na wszelkie zmartwienia: pięknie pachnący czekoladą ze skórką pomarańczy puszysty krem do ciała**. Bowiem nic tak nie poprawia humoru jak gładziutka skóra, pachnąca Świętami!

O kremie i różnych właściwościach


Zrobienie sobie własnego kremu jest dziecinnie proste. Piszę to szczególnie do osób, które tak jak ja myślały całe życie, że aby krem działał, musi być wykonany przez specjalistów z dużego koncernu przy wykorzystaniu tajemniczych mikstur. Najlepiej, żeby wzbogacony był wyciągami z łez feniksa, ekstraktami z ziaren piasku z dna Atlantydy czy molekułami diamentu z jaskini Ali Baby. 
A tak poważnie: codziennie wmawiane jest nam w formie reklam lub artykułów, że naukowcy wynaleźli nową formułę na odmłodzenie i nawilżenie skóry i tylko oni mogą ją nam dostarczyć. Prawda jest taka, że podobnie, jak z mydłami i innymi środkami do pielęgnacji, im skład jest prostszy, tym bardziej służy naszej skórze. Jeśli zaś chodzi o sam krem, jest to chyba najprostszy do wykonania kosmetyk, ponieważ w naturze są setki rzeczy, które wspaniale spełniają wszystkie wymagania. Jakie było moje zdziwienie, kiedy pierwszy raz zrobiłam swój krem i miał identyczną konsystencję, jak te kupne, był równie biały, miękki i do tego fantastycznie pachniał! Nie wspominając już o tym, jak cudowny był w użyciu.
Cóż więc. Nie pozostaje nic innego, jak tylko zabrać się do dzieła :)

Czego będziemy potrzebować

Jako bazę do kremu zawsze wykorzystuję te same dwa składniki: masło kakaowe (lub shea) i olej kokosowy. Oprócz tego będzie nam jeszcze potrzebny olejek lub olejki o takich właściwościach, na jakich nam zależy. Bardzo dobrze się tu sprawdzają wszystkie olejki schnące i półschnące, np.: olej konopny, lniany, z kiełków pszenicy, dyni, maliny, orzecha włoskiego lub ze słodkich migdałów, pestek moreli, pestek śliwki. Przede wszystkim należy pamiętać, aby korzystać zawsze z tłuszczy nierafinowanych. Więcej o właściwościach każdego z nich oraz przyczynach, dlaczego wybierać takie a nie inne oleje, piszę tutaj :) Tymczasem, do swojego pierwszego kremu użyłam:
  • 150 ml oleju kokosowego
  • 150 ml masła kakaowego
  • 50 ml olejku ze słodkich migdałów
  • 50 ml oleju z orzecha włoskiego
  • 10 kropel pomarańczowego olejku eterycznego 

Sposób przygotowania


Do większego garnka nalewamy wody i nastawiamy do gotowania na malutkim ogniu. Olej kokosowy i masło kakaowe wrzucamy do mniejszego garnka lub miski i kładziemy na większym, aby rozpuściły się w kąpieli wodnej (zawsze lepiej topić tłuszcze powoli, w mniejszej temperaturze niż je nagle zagotować!).
Kiedy tłuszcze się roztopią, dodajemy pozostałe olejki i zapach. Mieszamy, odstawiamy na chwilę do wystygnięcia, a następnie wstawiamy do lodówki na 30 minut do godziny. Czas chłodzenia poznajemy po tym, kiedy na wierzchu lub na brzegach miski pojawi się zastygnięty "kożuch" - wtedy wyjmujemy miskę z lodówki. Z pomocą blendera miksujemy tłuszcze do momentu, kiedy uzyskają konsystencję gęstego, puszystego kremu. Gotowe!


Słowem zakończenia


Tak przygotowany krem możemy przechowywać w mniejszych słoiczkach lub pudełeczkach po innych kremach do kilku tygodni. Najlepiej trzymać je w temperaturze pokojowej; w zbyt ciepłej temperaturze krem się roztopi, a w zbyt zimnej stanie się zbyt twardy do nakładania. Chociaż, nawet jeśli tak się stanie, to zawsze można odwrócić proces i znów cieszyć się idealną konsystencją ;)

*i tak nie udało mi się tego zrobić; przemoczona do skarpetek doczłapałam do mieszkania
**post zainspirowany przepisem Sylwii z >kierunek zdrowie<