wtorek, 23 maja 2017

Alternatywy dla cukru - które zdrowe, a które przereklamowane oraz o leczeniu jadem pszczelim

Witajcie, kochani!
Ostatnio pisałam o cukrze: na czym polega jego szkodliwość, ile można go w rzeczywistości spożyć i jak łatwo dać się naciągnąć na "zdrowszy" cukier brązowy. A skoro już to wszystko wiemy, najlepiej byłoby się teraz dowiedzieć, jakie mamy alternatywy do wyboru. A jest ich sporo. Niektóre naprawdę godne polecenia, inne - wręcz odwrotnie. Bardzo łatwo się w tym wszystkim pogubić, dlatego przygotowałam dla Was krótki wykaz możliwych zamienników. Po tym poście będziecie bogatsi nie tylko o słowo "erytrytol" w swoim słowniku, ale może nawet o kilka złotych w portfelu ;)
Zapraszam do czytania!

Czego nie wiemy o zamiennikach cukru?


Odkąd zapanowała moda na organiczne, nieprzetworzone, cudowne jedzenie, zewsząd atakują nas etykiety, przekonujące, że coś jest zdrowsze, bo bez cukru/bez glutenu. Łatwo się na to nabrać, kiedy nie ma się czasu i ochoty zagłębiać w szczegóły. A prawda jest taka, że wiele z tych "zdrowych" zamienników nie jest ani trochę lepszych od starej dobrej sacharozy. Mówię tu na przykład o syropie z agawy. Kolejną rzeczą jest skład. Wiele z nas nie zwraca wielkiej uwagi na skład produktów, przez co stajemy się łatwym kąskiem dla producentów. Gros słodzików, reklamowanych jako "eko", "organiczne" i "dietetyczne", składa się ze zwykłego cukru. Szokujące? Sprawdźmy, co jeszcze może nas zaskoczyć.


Słodziki: sposób pozyskiwania, skład, właściwości


Poniższą listę zacznę od zamienników bardziej znanych, a nie do końca takich zdrowych. Stopniowo przejdziemy do wariantów, które nie tylko są lepsze, ale wręcz polecane do codziennego użytku w kuchni.


  • syrop z agawy - pozyskiwany z rdzenia agawy. Rdzeń jest wyciskany, a pozyskany sok gotowany, rafinowany i filtrowany - powstały syrop trafia do butelek, a stamtąd na nasze stoły. Proces łudząco przypomina produkcję cukru z buraka cukrowego i, prawdę mówiąc, w efekcie niewiele się od niego różni. Produktem końcowej takiej obróbki jest syrop, który w składzie ma aż do 92% fruktozy i do 20% glukozy. Mogliście słyszeć gdzieś, że fruktoza jest przecież zdrowa. Rzeczywiście, tak jest, ale chodzi o fruktozę naturalnie zawartą w owocach. Natomiast zawarta w syropie z agawy skoncentrowana fruktoza, zamiast być poddana procesowi metabolicznemu, wchłaniana jest przez jelito cienkie i transportowana bezpośrednio do wątroby. Tam przekształcana jest w trójgliceryd i magazynowana pod postacią tłuszczu (!). Kaloryczność 100 g syropu z agawy to 310 kcal, natomiast białego cukru - 386 kcal. Różnica niewielka. Indeks Glikemiczny* tego produktu sięga aż 90 (biały cukier ma IG 70) - ta informacja jest szczególnie ważna dla cukrzyków, którzy muszą unikać nagłych skoków cukru. Jak dla mnie - brzmi strasznie.
    Cena za 100 g: ok. 5 zł
  • syrop klonowy - pozyskiwany z pni drzew: klonu cukrowego, srebrzystego, czerwonego lub czarnego. Do pnia wbija się metalowy "kranik" który odprowadza wyciekającą ze środka ciecz do zbiorników - dokładnie jak przy pozyskiwaniu soku brzozowego bądź kauczuku. Z uzyskanego soku odparowuje się wodę, przez co zyskuje on znaną nam gęstą konsystencję. Tak pozyskany syrop klonowy ma w składzie do 75% sacharozy (czystego cukru), do 9,5% glukozy i do 3,9% fruktozy. Jest to dużo mniej niż w przypadku syropu z agawy, ale wciąż dużo. Indeks Glikemiczny produktu to 65 - prawie tyle co cukier; kaloryczność to 270 kcal na 100 g. Na szczęście syrop klonowy ma swoje plusy. Dzięki sposobowi pozyskania - prosto z pnia, bez rafinowania - w syropie zawarte są składniki mineralne, antyoksydanty i witaminy z grupy B: mangan, cynk, wapń, sód, potas, żelazo selen, 54 znanych dotychczas polifenoli, ryboflawina (B2).
    Cena za 100 g: ok. 11 zł

  • miód - ...wytwarzany jest przez pszczoły ;) Co ciekawe, jedna pszczoła w ciągu całego swojego życia "produkuje" tylko jedną łyżeczkę miodu! Mimo oczywistej dobroci miodu, w dzisiejszych czasach trudno o czysty surowiec bez domieszek. Niezwykle łatwo dać się również złapać na sztuczny miód, wyprodukowany przez człowieka, który pozyskany jest ... w 100% z cukru.
    Naturalny miód pszczeli zawiera do 3,5% sacharozy (wyższy procent może wskazywać na "zafałszowanie" miodu cukrem lub niedojrzałość miodu), łączną ilość 65-80% glukozy i fruktozy. Różnice zależą od rodzaju miodu: nektarowy jest słodszy, a spadziowy bardziej kwaśny, żywiczny, korzenny. Kaloryczność na 100 g to około 300 kcal. IG miodu wynosi od 32 do 87 w zależności od źródła pozyskania. Miód pszczeli bogaty jest w mikroelementy: potas, chlor, fosfor, magnez, wapń, żelazo, molibden, mangan i kobalt oraz witaminy: A, B1, B2, B6, B12, C, kwas foliowy, pantotenowy i biotynę. Znany jest przede wszystkim ze swoich właściwości bakteriobójczych, które zawdzięcza enzymom ze śliny pszczół: nadtlenkowi wodoru (w 3% roztworze znana jako woda utleniona), lizozymowi, inhibinie i apidycynie.
    Ciekawostka: leczenie jadem pszczelim, wstrzykiwanym przez pszczoły podczas ukłucia żądłem - apitoksynoterapia - staje się coraz popularniejszym sposobem na leczenie. Zawarte w jadzie aminy, peptydy i enzymy używane są w medycynie do walki z reumatyzmem, chorobami serca, miażdżycy, porażenia nerwów.
    Cena za 100 g: ok. 4 zł nektarowy, 6 zł spadziowy

  • stewia - jest rośliną pochodzącą z Paragwaju, z której liści i łodyg pozyskuje się ekstrakt o słodkim smaku. Czysty ekstrakt to 100% glikozydów stewiolowych  - związków odpowiadających za słodki smak rośliny. W świeżych liściach danego związku jest ok. 10%. Trzeba mieć na uwadze, że glikozydy są 300 razy słodsze od cukru, dlatego powinno się go używać naprawdę mało. Inna rzecz, o której możemy nie wiedzieć, to że w kupowanych przez nas tabletkach czy proszku o nazwie Stewia, często są zawarte inne cukry, pełniące funkcję substancji dodatkowych** (nośnych), na przykład maltodekstryna. Kupując stewię, musimy zawsze bardzo uważnie czytać etykiety!
    100 g stewii to 0 kcal, IG wynosi 0. Stewia zawiera minerały i mikroelementy: wapń, magnez, potas, żelazo, selen, krzem, cynk, witaminy z grupy B, witaminę C, beta-karoten. W efekcie, stewia jest nie tylko zdrowa, ale też zupełnie niekaloryczna i niewpływająca na poziom cukru we krwi! Jedynym mankamentem może okazać się dziwny posmak, który dla niektórych jest wręcz nieznośny.
    Cena za 100 g: ok. 35 zł

  • ksylitol - to organiczny związek chemiczny, pozyskiwany podczas (dla mnie - skomplikowanego ;) ) procesu chemicznego, z ksylanów występujących w ścianach komórkowych brzozy. Najczęściej z brzozy, bo oprócz brzozowego ksylitolu z Finlandii, na rynku jest również wariant chiński. Okazało się bowiem, że drugą rośliną bogatą w ksylany, jest kukurydza - co skłoniło do produkcji Państwo Środka. Jeśli chodzi o faworyzowany przeze mnie cukier brzozowy, mimo słodkiego smaku, nie jest cukrem, a alkoholem! To przez strukturę pięcio, a nie sześciowęglową, jak w innych słodzikach, tworzy w organizmie odczyn zasadowy (nie kwasowy, jak cukier). 100 g ksylitolu to 240 kcal, IG = 8.
    Oprócz niskiego Indeksu Glikemicznego, sprzyjającego cukrzykom, cukier brzozowy wykazuje szereg dobroczynnych właściwości: nie fermentuje w przewodzie pokarmowym, utrudnia rozwój grzybic, drożdżaków (Candida albicans) i bakterii jelitowych helicobacter pylori, zwiększa przyswajalność wapnia, przeciwdziała próchnicy i paradontozie. Ksylitol nie tylko jest zdrowym zamiennikiem cukru, ale wręcz jest pożądany w diecie. Bardzo często dodaje się go do past do zębów lub gum do żucia. Trzeba jednak pamiętać, aby nie przekroczyć dziennej dawki ok. 40 g, ponieważ mogą się wtedy objawić silne właściwości przeczyszczające słodzika.
    Cena za 100 g: ok. 3 zł

  • erytrytol (erytrol) - podobnie, jak ksylitol, mannitol i sorbitol, jest tak zwanym alkoholem cukrowym (poliolem) - ma niską wartość energetyczną i nie podnosi poziomu cukru we krwi. Erytrytol na szeroką skalę powstaje z gliceryny odpadowej, która z kolei służy do produkcji biopaliw. Naturalnie występuje jednak w wielu produktach spożywczych: owocach, pyłkach kwiatów, grzybach. Co ciekawe, jest to związek, którego nasz organizm nie trawi - jest on wydalany przez nas w niezmienionej formie! Jego IG wynosi 0, a kaloryczność to 20-40 kcal na 100 g. Jak więc widać, jest to niesamowicie zdrowy zamiennik dla cukru. Na niskich wskaźnikach jednak nie koniec. Podobnie jak ksylitol, erytrol hamuje proces fermentacji niektórych cukrów przez bakterie w jamie ustnej, przez co jest świetny w walce z próchnicą. Jest także naturalnym antyoksydantem.
    Z racji na niemal zerową kaloryczność i wskaźnik glikemiczny, a także liczne właściwości zdrowotne, erytrytol zdecydowanie wygrywa pośród wszystkich polioli. Jeśli wziąć pod uwagę również smak, niemal identyczny do cukru oraz strukturę, dzięki której wspaniale spisuje się w kuchni, postawiłabym go na pierwszym miejscu listy zamienników cukru.
    Cena za 100 g: ok. 2 zł

Słowem zakończenia


Jak widać, alternatyw jest naprawdę wiele; niektóre z nich nie są warte swojej ceny, a niektóre - wręcz odwrotnie. Wiele z nich, szczególnie erytrytol i ksylitol, w użyciu świetnie zastępują cukier, a inne, jak stewia, mogą być używane na szczypty, a nie na kilogramy (co poniekąd uzasadnia ich wysoką cenę). Prawda jest taka, że w zasadzie każdy z nich spełnia w żywieniu trochę inną rolę, a wybór, czy stosować i który, pozostaje indywidualną sprawą każdego człowieka. Nie wiem, jak Wy, ale ja nie zamierzam na razie rezygnować z miodu, chociaż ksylitol i erytrytol od dawna grają główne skrzypce w mojej kuchni. Tak czy inaczej, mam nadzieję, że ten wpis pomoże Wam odnaleźć się w świecie słodkości i pozwoli z większą śmiałością sięgać po zdrowe zamienniki cukru :)



*Indeks Glikemiczny - wskaźnik glikemiczny (ang. glycemic index, GI) – klasyfikacja produktów żywnościowych na podstawie ich wpływu na poziom glukozy we krwi w 2-3 godziny po ich spożyciu (glikemia poposiłkowa).
**substancje dodatkowe - substancje, które w normalnych warunkach nie są spożywane same jako żywność, ale są do niej dodawane celowo, ze względów technologicznych w trakcie produkcji, przetwarzania, przygotowywania, obróbki, pakowania, przewozu lub przechowywania i stają się bezpośrednio lub pośrednio składnikami produktu spożywczego. Substancje dodatkowe oznaczane są symbolem E. Należy wyjaśnić, że niektóre z nich to substancje naturalne, np. kwas mlekowy (E 270)


Źródła:
http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie
https://portal.abczdrowie.pl/poznaj-erytrytol-cukier-bez-kalorii

http://bonavita.pl/wlasciwosci-kalorie-indeks-glikemiczny-i-wady-cukru-brzozowego
http://www.slodkie-zdrowie.pl/pl/content/9-ksylitol-finski-czy-chinski-
http://wiedza.cc/wszystko-o-ksylitolu.html
https://pl.wikipedia.org/wiki/Ksylitol
http://stewia.zielniczek.pl/wlasciwosci/
http://mbrzegowy.blogspot.com/2014/04/stewia-naturalna-sodycz-czy-kolejna.html
http://www.dietaifitness.pl/2014/01/stevia-oszustwo-uwazaj-co-kupujesz.html
http://www.pasiekaradwan.pl/artykuly/75-indeks-glikemiczny-miodu.html
https://docent.toborek.info/roznosci/zywnosc_miod.html
http://www.urok-zycia-alergika.pl/2015/04/syrop-klonowy-sodkie-zalety-i-gorzkie.html
https://www.pocztazdrowia.pl/artykuly/nie-trac-pieniedzy-na-syrop-z-agawy
http://www.swiatkwiatow.pl/poradnik-ogrodniczy/kwitnaca-agawa-roslina-dla-cierpliwych-id55.html

wtorek, 16 maja 2017

Pyszny, zdrowy i szybki - "budyń" jaglany według 5 przemian

Witajcie, kochani!

Nareszcie zawitały do nas pierwsze ciepłe dni. A jak słońce, to wiadomo - nie chce się tracić czasu na długie gotowanie posiłków. Najlepiej na śniadanie wciągnąć coś szybkiego i łatwego w obsłudze. Dobrze jeszcze, żeby dostarczało dużo energii, bo przecież zamierzamy nadrobić wszystkie zaległe "outdoorowe" czynności.
Dzisiaj ja właśnie miałam taki problem, a z pomocą przyszedł mi mój ulubiony budyń jaglany. Nie dość, że robi się go w mgnieniu oka, to jest pyszny i sycący. Idealnie na pierwsze ciepłe dni :)
Żeby jednak było lepiej, przygotowałam mój budyń według tradycji Pięciu Przemian, czyli zgodnie z zasadami tradycyjnej medycyny chińskiej. Tak przygotowane dania, których składniki zawierają wszystkie pięć elementów, mają dostarczyć to, co najlepsze w potrawie, zapewnić nam zdrowie, łatwość trawienia i energię. Stosując na co dzień kuchnię Pięciu Przemian można ponoć znacznie schudnąć i ustrzec się na stałe od chorób. Należy jednak pamiętać, aby nie pomylić kolejności. Zawsze jako pierwszy wchodzi smak słodki (Ziemia), następnie ostry (Metal), potem słony (Woda), a na koniec kwaśny (Drewno) i gorzki (Ogień).


Potrzebujemy

  • szklankę kaszy jaglanej (lub mąki jaglanej)
  • szklankę mleka roślinnego (migdałowe spisuje się moim zdaniem najlepiej)
  • szklankę wody
  • garść rodzynek lub daktyli
  • łyżkę siemienia lnianego
  • ćwierć łyżeczki imbiru
  • płaską łyżeczkę cynamonu
  • szczypta soli
  • połówkę kwaśnego jabłka (lub plaster cytryny, lub garść wiśni)
  • pół łyżeczki kurkumy (opcjonalnie również pół łyżeczki kakao)
  • łyżkę dowolnego słodzika (u mnie ksylitol, ale może być też miód - dodajemy po wystygnięciu)

Sposób przygotowania:

Zanim zabierzemy się za gotowanie, zmielimy kaszę na mąkę. Nasza "jaglanka" nabędzie wtedy aksamitną konsystencję, a w smaku upodobni się do kaszy manny lub budyniu. Można zmielić kaszę zarówno blenderem ręcznym lub automatycznym, jak i młynkiem do kawy. Teraz jesteśmy gotowi do gotowania :)



Do rondelka wlewamy wodę i mleko, doprowadzamy do wrzenia. Wsypujemy naszą mąkę jaglaną z rodzynkami i siemieniem - element Ziemi. Po pięciu minutach dodajemy przyprawy: cynamon i imbir - element Metalu. Mieszamy, dodajemy szczyptę soli - element Wody, ponownie mieszamy, a następnie dorzucamy wybrane owoce - element Drewna. Po przemieszaniu dodajemy również kurkumę (można tu również dodać kakao) - element Ognia. 
Na koniec słodzimy i gotujemy na wolnym ogniu tak długo, aż po spróbowaniu kasza nie będzie twarda. Zazwyczaj gotowanie łącznie zajmuje do 20-30 minut. Zdejmujemy teraz rondelek z ognia i rozdzielamy zawartość na dwie miseczki. Można dla smaku dokroić kawałek banana lub skropić sokiem owocowym. 
Voila!


Słowem zakończenia


Podany przeze mnie przepis oprócz tego, że ugotowany jest zgodnie z zaleceniami medycyny chińskiej, zawiera rząd cudownych składników. Siemię lniane działa osłonowo i regulująco na błonę śluzową układu pokarmowego, poprawia działanie jelit. Dzięki zawartości nienasyconych kwasów tłuszczowych zapobiega stanom zapalnym i wspomaga odporność. Kurkuma, uważana za najbardziej dobroczynną przyprawę świata, działa jak naturalny antybiotyk. Badania, których pionierem jest Dr Bharat Aggarwal z Centrum Badań nad Rakiem w Houston, potwierdziły, że kurkuma jest jednym z najmocniejszych przeciwutleniaczy o bardzo silnym działaniu przeciwzapalnym, przeciwwirusowym, przeciw-bakteryjnym, oczyszczającym i antynowotworowym.
No i jak tu się oprzeć takiemu śniadaniu? Po prostu się nie da ;)

środa, 26 kwietnia 2017

Zawartość cukru w cukrze - czy i jak zdrowo jeść cukier?

Słowem wstępu

Podróże podróżami, ale czas poruszyć temat zdrowia. Święta za pasem, a na Wielkanocnym stole babki, mazurki, makowce - wszystko obficie polane lukrem, popijane słodzoną kawą. U mnie w domu odkąd pamiętam największą przyjemnością w święta były wypieki. W cieście cukru się nie liczy - ma ono po prostu być i cieszyć. I rzeczywiście by tak było, gdyby nie te wszystkie ostrzeżenia o nadużyciu cukru, o jego szkodliwości, o jego występowaniu w najdziwniejszych produktach spożywczych. Rzeczywiście, cała ta sprawa przeraża, ale czy do tego stopnia, aby zupełnie z cukru rezygnować?
Myślę, że nie. Wystarczy spożywać go z głową. Dlatego dzisiaj napiszę o tym, jak możemy się cukrami cieszyć - z konsekwencjami lub bez i jak rozróżnić, który jest "warciejszy" kupienia.


Biała śmierć - cukier buraczany


To właśnie ten, najczęściej spożywany przez nas rodzaj cukru, wytwarzany z buraków cukrowych, zyskał niedawno bardzo złą sławę. Nic dziwnego. Jest to w 99,8% czystej postaci sacharoza - węglowodan, związek glukozy i fruktozy. Dla uproszczenia możemy uznać, że cukier biały = sacharoza (znikome 0,2% cukru to minerały). Jego biały kolor zawdzięczany jest oddzieleniu od niego melasy, która inaczej nadawałaby cukrowi brązowy kolor i większą lepkość. To właśnie w rzeczonej melasie znajdują się wszystkie substancje odżywcze: żelazo, wapń, magnez czy potas. Bez niej cukier jest... no właśnie, czym? Popularnie nazywanymi "pustymi kaloriami": kaloryczność ma bowiem wysoką, ale poza energię nie wzbogaca organizmu w zupełnie nic.
Myślimy sobie w takim razie: ok, skoro już chcę, żeby moje jedzenie było słodkie, to niech chociaż oprócz kalorii daje jakieś składniki odżywcze. I wtedy myślimy o cukrze nierafinowanym. Proste - skoro oddzielenie melasy pozbawia cukier całej dobroci, to znaczy, że bez tego zabiegu nasz cukier jest przynajmniej trochę "odżywczy". Tutaj jednak czeka nas ogromne rozczarowanie. Wymienione przeze mnie A co z kalorycznością? Różnica jest niewielka: na 100g produktu, nierafinowany ma tylko 4 kcal więcej. W ten oto sposób doszliśmy do cukru brązowego.




Cukier brązowy, nierafinowany i trzcinowy - jedno i to samo?


Przyznaję bez bicia, że jeszcze kilka lat temu byłam pewna, że cukier brązowy i cukier trzcinowy to to samo. Nic bardziej mylnego. Cukier brązowy to potoczna nazwa cukru nierafinowanego - nieważne czy buraczanego czy trzcinowego. Jak wspomniałam wcześniej, brązowa barwa cukru bierze się z zawartości w nim melasy. Warto jednak przestrzec, że producenci nauczyli się już dawno przechytrzać klientów: zwykły, biały cukier (znowu: i buraczany, i trzcinowy), barwią na brązowo karmelem! My jednak, często nie czytając składu produktu, kupujemy ten "wartościowszy, brązowy cukier" przepłacając po stokroć.
Skoro już wiemy, że cukier brązowy nie równa się trzcinowy, weźmy ten ostatni pod lupę. Wiele się słyszy o tym, o ile jest lepszy, zdrowszy, fajniejszy. Czy tak jest naprawdę?
Cukier trzcinowy, oprócz tego, że do jego produkcji używana jest trzcina cukrowa, ma taki sam przebieg produkcji, co cukier biały, buraczany*

Brunatny syrop usuwany podczas wirowania to melasa. Mimo że zawiera ponad 50% sacharozy nie opłaca się jej dalej przetwarzać. Wykorzystywana jest głównie w gorzelniach. Proces pozyskiwania cukru z trzciny cukrowej wygląda bardzo podobnie. Może nieznacznie różnić się na etapie oczyszczania. Należy pamiętać, że używane w procesie rafinacji cukru substancje nie są dodawane do cukru, a jedynie służą do jego wydobycia z buraka. Otrzymany produkt to czysta sacharoza. (opis ze strony badania.net)


W wypadku cukru trzcinowego nierafinowanego, odpada etap rafinacji (nie usuwa się melasy), czym zatrzymuje się, zupełnie jak w wypadku cukru buraczanego nierafinowanego, wartościowe składniki: żelazo, wapń, fosfor, potas oraz magnez. Jednak, dokładnie jak w poprzednim przypadku, są to jedynie śladowe ilości. Skoro podstawą obu cukrów jest sacharoza, jedyna różnica może być w melasie. Nigdzie jednak nie znalazłam, a i prawdopodobnie nie udowodniono, aby w melasie trzciny cukrowej było więcej wartości niż w melasie z buraka. Dlatego na dzień dzisiejszy skłaniam się ku zdaniu, że różnicy po prostu nie ma (abstrahując oczywiście od wiadomej różnicy w smaku).

Wybierając cukier miejmy więc na uwadze, że niewiele zmieni, czy jest biały, czy brązowy, z buraka czy trzciny. Sacharozę i tak dostarczamy, a melasa wiele nie pomoże. Uratować nas może jedynie kontrolowanie ilości ;)


Cukier jest zły - czy to takie oczywiste?





Dużo piszę o sacharozie, a przecież w sumie nie jest takie jasne, skąd cała ta nagonka. Dlatego wyjaśnię teraz, o co chodzi.
Sacharoza - czyli po prostu rafinowany cukier - jest szkodliwa dla zdrowia w ilościach przekraczających: kobiety - ok. 200 kcal = 10 łyżeczek oraz mężczyźni - ok. 300 kcal = 15 łyżeczek dziennie. I nie chodzi tu tylko o cukier, którym słodzimy napoje, ale i o ten, który dodawany jest do kupowanej przez nas żywności lub zawarty w miodzie, syropach i sokach. Dla przykładu, jedna mała puszka koli ma aż 35 gramów cukru - czyli 7 łyżeczek. Jest to prawie całe dzienne spożycie cukru przez kobietę! A ile takich puszek jesteśmy w stanie wypić, nie licząc cukru, który zjemy potem w sałatce z sosem, jogurcie, zupie pomidorowej czy rogaliku? Ile szklanek wódki z colą pijemy średnio na każdej imprezie? A do tego dochodzą jeszcze wszystkie porcje lodów, ciastek i batoników!
A co takiego grozi nam, kiedy już przekroczymy zalecane dzienne spożycie? Lista jest długa i na pewno będę o tym jeszcze nie raz pisała. Ale w tej chwili, oprócz takich oczywistości jak uzależnienie, wymienię te najważniejsze następstwa:


  • do strawienia cukru organizm potrzebuje fosforu i wapnia; pobiera je najczęściej z naszych zębów i kości. Dodatkowo cukier zakwasza organizm. Aby odbudować równowagę kwasowo - zasadową, naruszane są "złoża" wapnia, magnezu i potasu, czyli jak wyżej, kości i zęby. Prowadzi to m. in. do osteoporozy i próchnicy,
  • powoduje poważne uszkodzenia serca, nadciśnienie tętnicze, cukrzycę. Prowadzi do rozwoju miażdżycy,
  • niszczy tkankę łączną, zabijając kolagen. Prowadzi to do osłabienia i zapalenia stawów, znacznego pogorszenia kondycji włosów czy skóry,
  • prowadzi do otyłości, a w gorszych przypadkach nawet do zawału,
  • zaburza zdolność białych krwinek do zwalczania drobnoustrojów, tym samym obniżając znacznie odporność organizmu. Stąd częste infekcje, alergie, skłonność do zachorowań,
  • jest pożywką dla drożdżaków, zamieszkujących jelito grube. Może prowadzić do ich przerostu - drożdżycy - która z kolei powoduje depresję, awitaminozę, spadek wydolności mózgu, pogorszenie wzroku, wypadanie włosów i wiele, wiele innych.

Jest to tylko część listy, a i tak jest tego sporo. Dlatego, zanim następnym razem sięgniesz po produkt ze sklepowej półki, zrób szybką kalkulację, ile cukru doda on do twojej diety :)



Podsumowanie


Post wyszedł mi dużo dłuższy niż oczekiwałam, a wiem, że nie wyczerpałam tematu nawet w połowie. Z pewnością niebawem napiszę kolejny artykuł o tym, jak można zastąpić cukier podczas gotowania, jaką rolę w odżywianiu ma miód i czym jest tajemniczy erytrytol. A tymczasem zawijam się z pisaniem i życzę wszystkim zdrowego podejścia do życia. Co do cukru - jeśli chodzi o mnie, to nie widzę różnicy w białym, brązowym czy trzcinowym. Sacharoza jest po prostu zbyt destrukcyjna dla mojego ciała, dlatego, jeśli już mam wybór, to wolę jej unikać.



*Cukier jest ekstrahowany z buraków za pomocą gorącej wody. Powstały w ten sposób gęsty sok musi zostać oczyszczony dzięki zastosowaniu mleka wapiennego (koloidalna zawiesina wodorotlenku wapnia). Zmiana pH roztworu powoduje strącenie części zanieczyszczeń. Pozostałe usuwane są przez wprowadzenie dwutlenku węgla. Rezultatem jest wytrącenie węglanu wapniowego wraz z pozostałymi zanieczyszczeniami, które następnie zostają odfiltrowane.Otrzymujemy w ten sposób żółtawy sok. Zagęszcza się go poprzez odparowywanie wody aż do rozpoczęcia krystalizacji. Następnie kryształy oddzielane są od reszty soku w wirówkach, myte i suszone. W ten sposób otrzymujemy gotowy produkt – cukier spożywczy. 

środa, 19 kwietnia 2017

Co ma wspólnego mnich z iPhonem i skąd u ludzi czarne zęby - czyli dzisiejsza Birma

Słowem wstępu

Do tej pory skupiałam się głównie na przedstawianiu zdrowej strony życia - czy to pod postacią własnoręcznie robionych kosmetyków, czy dietetycznych dań. Jednak niedawno doszłam do wniosku, że nie da się tak po prostu oddzielić zdrowia fizycznego od całej reszty. Liczy się przecież zdrowie psychiczne, zadowolenie z życia, sposób na przeżywanie i organizację czasu. To, w czym się spełniamy i co sprawia, że chcemy otwierać oczy i wyskakiwać z łóżka skoro świt.
Dla mnie są to między innymi podróże. Właśnie dlatego dzisiaj zamieszczam kilka najjaskrawszych obrazów z mojej ostatniej wycieczki do Azji, a konkretnie Mjanmy. Zatem... zapraszam do lektury :)



Birma nie dla Birmańczyków

Żeby zrozumieć lepiej, skąd biorą się pewne zachowania lub zwyczaje u danej nacji, warto cofnąć się wstecz o parę dekad. Poniżej postaram się krótko streścić najważniejsze zmiany historyczne, które pomogą nam wczuć się bardziej w sytuację kraju. Wcześniej sama miałam mgliste pojęcie o dokładnych wydarzeniach, jakie miały tam miejsce. Kiedy jednak rozmawiałam z ludźmi i czytałam książki, popadałam w coraz większe niedowierzanie i szok. Myślałam, że takie rzeczy na świecie dzieją się obecnie tylko w Korei Północnej. Cóż; w przypadku Birmy nie było i nie jest lekko.

Od roku 1826 Mjanma zaczęła stopniowo tracić niepodległość na rzecz Wielkiej Brytanii. Sześćdziesiąt lat później całkowicie przestała istnieć jako państwo, natomiast przekształciła się w prowincję Indii Brytyjskich. Podczas II Wojny Światowej kraj przeszedł do rąk Japończyków, by po kilku latach odzyskać niepodległość. Niestety, oznaczało to rozpoczęcie krwawej wojskowej dyktatury i całkowite odcięcie od świata zewnętrznego na prawie 26 lat. W ciągu tego czasu Mjanma stała się jednym z najbardziej izolowanych państw świata: obcokrajowcom zakazano wjazdów, a mieszkańcom - wyjazdu z państwa, zakazana była zachodnia muzyka, rozrywki, a nawet nauka języka angielskiego. Nastąpiła nacjonalizacja szkół, szpitali, prywatnych firm i przedsiębiorstw. Jako ścieżkę rozwoju obrano "centralizm demokratyczny" wg idei Lenina. Kolejne lata rządów wojskowych sprowadziły Birmę na skraj ruiny - z jednego z najbogatszych państw Azji stała się najbiedniejszym. 75% ludności znalazło się na granicy ubóstwa, podczas gdy pozostałości budżetu trwonione były przez armijne rodziny.
Całkowita władza wojskowej kliki trwała aż do 2012 (!) roku, kiedy po pierwszych wolnych wyborach wygrała partia demokratyczna. Znaczącym faktem jest jednak, że w aktualnej Konstytucji Birmy (z 2008 roku) widnieje szczególny zapis o uprzywilejowanym miejscu armii w rządzie, co pośrednio oznacza, że wciąż pozostaje ona organem decydującym o przyszłości i rozwoju kraju.
Zapytani o sytuację Birmańczycy niechętnie się wypowiadają, wydają się jednak być optymistycznie nastawieni do przyszłości swojego państwa.


Co ma mnich wspólnego z iPhonem?

Pytanie może być zaskakujące i nie - nie jest to zagadka ;) Jeszcze zanim Birma trafiła w ręce Brytyjczyków, była krajem świeckim. Tradycja buddyjska trwa tam już od setek lat. Mnisi theravady* otaczani są ogromnym szacunkiem i mają naprawdę dużą listę przywilejów. 
O najciekawszym z nich dowiedziałam się od Johna - właściciela wynajmowanego przeze mnie pokoju. Zaczęło się od tego, że schodząc rano na śniadanie natknęłam się na małą, ogoloną na łyso dziewczynkę (nie było to długie spotkanie, ponieważ spłoszona natychmiast uciekła). Zapytałam o nią Johna, myśląc, że to jego córka. Okazało się, że dziewczynka została przez jego rodzinę przygarnięta i pełni rolę pomocy domowej. Rzeczywiście, miałam szansę się później o tym przekonać: jedenastolatka robiła ręczne pranie dla rodziny, myła podłogi, naczynia, pomagała w ogrodzie. Zapytałam, czy to nie za wiele jak na takie dziecko, czym popełniłam chyba wielkie faux pas; ponoć jej sytuacja była naprawdę wyśmienita - dzieci w innych rodzinach były traktowane znacznie gorzej.
To jak się tam znalazła? Otóż, jak wytłumaczył mi gospodarz, w Birmie jest zwyczaj, że mnisi co jakiś czas udają się w podróż po najbiedniejszych wioskach i okolicach sprawdzić, jak ma się tamtejsza ludność. Często bywa, że dzieci z biednych domów traktowane są w bardzo zły sposób; często są zagładzane na śmierć lub pozostawiane w dżungli same sobie. Mnisi mają prawo zabrać ze sobą takie dzieci i, jeśli jest to chłopiec, przyłączyć do zakonu, a jeśli dziewczynka - poszukać dla niej domu zastępczego. Tak też stało się z ich nową "córką": została odebrana swoim rodzicom, którzy - używając dużego uproszczenia - nie troszczyli się o nią wystarczającą. Nanki, bo tak miała na imię, żyła z rodziną przy granicy Tajlandii z Birmą. Źródłem ich utrzymania była uprawa maku na opium. Niestety, co jest częste w tym "biznesie", oboje rodzice uzależnili się od opium, a każdą wypłatę oddawali właścicielom uprawy za miesięczną dawkę narkotyku. Oddawanie się nałogowi tak bardzo oderwało ich od rzeczywistości, że rola żywicielki rodziny spadła na Nanki. Często brała na plecy młodszego braciszka i przeczesywała okoliczne tereny w poszukiwaniu mniejszych zwierząt, jadalnych korzeni i owoców. Czasami dołączała się do nich matka. W momencie, kiedy do wioski przybyli mnisi, dziewczynka była w opłakanym stanie: w podartych ubraniach, potarganych włosach, fizycznie zatrzymana na poziomie rozwoju pięciolatki, mimo, że miała o trzy lata więcej. Kiedy ją znaleziono, nie wiadomo było, jakiej jest płci, a z powodu jej niecywilizowanego zachowania nazwano ją "Mawgli". Długo nikt nie chciał przygarnąć jej pod swój dach, ponieważ była zbyt wychudzona i dzika; rodziny nie miałyby z niej pożytku w domu i na roli. W końcu starszy mnich zwrócił się do Johna z prośbą o zaadoptowanie dziecka.
Tak jak wspomniałam wcześniej, mnich w Birmie otaczany jest niemal boską czcią. Mnichowi ustępuje się miejsca w autobusie, mnich często nie płaci za kupowane jedzenie (podarowanie czegoś mnichowi "napędza" dobrą karmę). I tak dalej, i tak dalej. Jako Europejczycy, przyzwyczajeni jesteśmy do postrzegania buddyzmu jako pięknego i czystego wyznania, a członków zakonu jako "istoty ponad". Szczególnie przez kilka ostatnich lat zapanowała ciekawa moda na buddyzm i dążenie do "osiągnięcia levelu Mnich Buddyjski". I byłoby cudownie, gdyby rzeczywiście było tak różowo.
Podróżując po Birmie nabrałam przekonania, że mnich jest tutaj bardziej szanowaną, ale przede wszystkim dobrze usytuowaną materialnie, uprzywilejowaną jednostką - raczej niż rolą w wyznaniu. Zaczęło się od tego, że co i rusz mijałam mnichów uzbrojonych w fantastyczne, profesjonalne aparaty fotograficzne; cykali zdjęcia każdego zabytku, przechadzając leniwym krokiem. W ich postawie czuć było ogromną dumę i poczucie wyższości, co było dla mnie osobiście szokiem, bo w moim wyobrażeniu mnich był uosobieniem pokory i oddalenia od ego.



Mnisi byli wszędzie, tam gdzie byli turyści. Podróżowali po świętych miejscach nieraz grupami, a częściej w kilkoro lub w pojedynkę. I tu kolejne zaskoczenie - większość z nich zazwyczaj paliła papierosy. Pamiętam, że kiedyś na wykładach z buddyzmu podczas studiów wszyscy śmialiśmy się z tego, że mnichom nie wolno "leżeć wygodnie". Oczywiście - co już wydawało się normalne - nie wolno im było też spożywać żadnych substancji odurzających ani nic, co wywołuje uzależnienie. No to o co chodzi? 
Po jakimś czasie pobytu w Birmie nie byłam już zdziwiona, kiedy widziałam, jak w autobusie mnich bajerował młodą Brytyjkę, pokazując przy tym zdjęcia na telefonie. Ostatecznie już przestałam w ogóle na to zwracać uwagę, kiedy wybrałam się obejrzeć zachód słońca w Bagan. Tuż przede mną siadł mnich z nowym iPhonem 6, nastawił aparat na selfie i ustawił tak, żeby oprócz jego twarzy uchwycić też kawałek mnie. Doszłam do wniosku, że od tej pory mnisi są najbardziej znielubioną przeze mnie grupą społeczną.


Skąd u ludzi czarne zęby?

No właśnie - skąd? :) Chodząc ulicami birmańskich miast co chwilę spotyka się przechodnia, obdarowującego nas promiennym czarnym (lub czerwonym) uśmiechem. Czerwone usta, czerwone zęby. I jeszcze co chwilę spluwają czerwoną śliną na ziemię, przez co birmańskie ulice roją się od zaschniętych brunatnych plam. 
Przyczyną jest betel. Birmańczycy (choć nie tylko oni) od wielu pokoleń upodobali sobie tę używkę; według nich jest orzeźwiająca, niweluje głód, daje kopa - przez co pozwala dłużej pracować - i wywołuje lekkie podniecenie. A z czym to się je?


Liście pieprzu żuwnego (ang. betel) smarowane są białą mazią z daleka wyglądającą jak klej a w rzeczywistości będącą mlekiem wapiennym. Do tego dodawane są pokruszone nasiona palmy areki (ang. betel nuts) oraz "smakowe" dodatki: przyprawy korzenne, cukier, tytoń, syropy owocowe.
Liść po zawinięciu wsadza się do buzi i żuje, a kiedy zostanie już wyżuty do cna, zastępuje nowym ;)
Niestety, jak każda używka, betel również ma działanie uboczne. Jak pisałam wcześniej, żucie liści barwi ślinę, dziąsła i zęby - przy czym zęby najpierw na ciemnoczerwono a z czasem na czarno. Poza tym, ma dodatkowo zwiększać zachorowalność na raka oraz powodować sztywnienie szczęk. Na szczęście są i dobre strony: betel jest tak toksyczny, że zabija bakterie i pasożyty w układzie pokarmowym, jednocześnie go odkażając. 
Stoiska pokryte dużymi sercowatymi liśćmi i białą mazią były tym, na co najczęściej natykałam się podczas całej podróży. Niekiedy stały oddalone od siebie jedynie o kilka metrów.
Patrząc na szereg pobudzająco-kojących działań betelu, jego  dostępność i niską cenę, nic dziwnego, że zażywa ją prawie każdy. Nie dziwi mnie też to, że jest czwartą najpopularniejszą używką zaraz za alkoholem, kawą i nikotyną. Chociaż nie ukrywam, że do wyjazdu nie miałam nawet pojęcia o jej istnieniu.


Kraj uśmiechu

Wybierając się do Birmy miałam na uwadze, że jest to państwo, które dopiero co odzyskało jako-taką wolność: powoli zaczyna się otwierać na turystów i ogólny rozwój. Wiele rzeczy mnie szokowało, a wiele było zaskakująco zwyczajnych. Jest jednak jedna, konkretna rzecz, która wywarła na mnie naprawdę ogromne wrażenie: ludzie. Nigdzie na świecie nie spotkałam osób tak serdecznych, skromnych i potrafiących cieszyć się życiem. Oczywiście, nie znaczy to, że uważam Polaków czy Norwegów za zgorzkniałych sztywniaków. Jednak nie na co dzień widzę na naszych ulicach tańczących i śpiewających - tak po prostu - przechodniów. Może jest to efektem ich historii, może reakcją na ciężkie warunki, a może następstwem betelowego ożywienia. W każdym razie, wzięłam to sobie do serca i postanowiłam za ich przykładem częściej okazywać radość z życia.

*theravada -  najdłużej istniejąca szkoła buddyzmu, która nauczać ma autentycznych przykazań Buddy Śakjamuniego. Szkoła ta uważana jest za bardzo konserwatywną, ortodoksyjną i radykalną; nie uznaje drogi mahajany (najbardziej rozpowszechniona na zachodzie, wyewoluowała z niej szkoła zen), która według nich zbyt oddaliła się od oryginalnej myśli i nie przestrzega dokładnie wszystkich przykazań Buddy.

sobota, 8 kwietnia 2017

Beautiful with Thanaka - czyli magiczny proszek z Birmy albo skąd u Birmanek taka piękna cera

Kochani!
Już od jakiegoś czasu nie dzieliłam się z Wami żadnymi wieściami jedzeniowymi czy też kosmetycznymi, z którego to powodu jest mi naprawdę przykro. Jednak moja nieobecność tutaj - spędzona między innymi na podróżach po Azji - zaowocowała całym mnóstwem pomysłów i spostrzeżeń na temat szczęśliwego, naturalnego życia... i nie tylko ;)


Birmański sposób na piękno

Jednym z takich spostrzeżeń był dziwny biały krem (maseczka? proszek?), który Birmanki nosiły na twarzach, a czasem nawet szyjach i ramionach.


Zastanawiało mnie oczywiście, co takiego jest w tym specyfiku, że kobiety (ale i wielu chłopców) noszą go bez przerwy, a co więcej traktują go jako jakiś rodzaj upiększającego kosmetyku. Przyzwyczajona do bardziej "europejskiego" kanonu piękna i zwyczajów, trochę byłam zdziwiona, że nie zmywa się go przed wyjściem z domu, a wręcz odwrotnie. Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić, żeby gdzie indziej kobiety tak ochoczo hasały z żółto-białymi maseczkami na twarzach, dlatego natychmiast postanowiłam dowiedzieć się od miejscowych, o co tutaj chodzi.

W ten właśnie sposób dowiedziałam się o cudownej Tanace albo tłumacząc dokładniej - o proszku z drzewa Thanaka. Bo jest to właśnie proszek i pozyskuje się go, ucierając korę, drewno lub korzenie drzewa z wodą. Robi się to na specjalnych ceramicznych płytach, wydrążonych wokół, tak by nadmiar wody był odprowadzany. Co ciekawe, ponoć jest to tradycją już od ponad 2000 lat ... i nie wygląda na to, by coś miało się szybko zmienić ;)

No dobrze, ale co dalej? 
Okazuje się, że nakładana na skórę tanaka spełnia naprawdę wiele funkcji (spośród nich najważniejsza jest oczywiście funkcja obyczajowa). Między innymi, jest to naturalny filtr przeciwsłoneczny. Oprócz tego, chroni cerę przed pyłem i brudem, ale co najważniejsze: dzięki niej cera nie przetłuszcza się (minimalizuje wydzielanie się sebum), za to zostaje przez cały dzień miękka, świeża, gładka i ... pachnąca. Pachnąca - ponieważ naturalny zapach tego mazidła jest bardzo zbliżony do zapachu drzewa sandałowego. Czasami do różnych wersji zapachowych dodawane są jeszcze inne olejki, jednak moim zdaniem jest to w zupełności zbędne.
Bardzo zainteresowała mnie cała ta sprawa z kosmetykiem, dlatego zapytałam jedną z lokalnych Birmanek, co jej daje nakładanie tanaki. Odpowiedziała, że dzięki niej czuje się atrakcyjniejsza: odpowiednio nałożona, na przykład na kształt liści na policzkach, podkreśla rysy twarzy. Poza tym - powiedziała - jej mama nakładała tanakę przez całe życie i jej cera jest teraz dużo młodsza i zdrowsza niż jej samej. Ona oczywiście też używa proszku, ale często jej się nie chce. Poza tym, ostatnio modne zachodnie kosmetyki sprawiły, że woli czasami użyć kremu znanej marki.

Muszę przyznać, że historia o pięknej, promiennej cerze, która w tak gorącym klimacie nie będzie się przetłuszczała, zupełnie mnie kupiła. Tak, że i ja kupiłam później małe pudełeczko na próbę, a następnego dnia wymalowałam sobie całe policzki.


Kiedy teraz sobie przypomnę, jaką wywołało to reakcję, myślę, że nie było lepszego sposobu, aby zyskać sobie sympatię zwykle zdystansowanych i nieśmiałych Birmańczyków. Gdziekolwiek nie poszłam, towarzyszyły mi szczere uśmiechy i nieśmiałe okrzyki: "Beautiful with thanaka!". Co chwilę zatrzymywana byłam przez kogoś, kto tylko chciał mnie poklepać po ramieniu, pokazać na moje policzki i unieść kciuk w górę. Czułam, że ludzie traktują mnie z miejsca bardziej otwarcie i serdecznie; w ich oczach widać było autentyczną radość na widok, że podziela się ich tradycję.
A co do uczucia - wieczorem, bo pełnym wrażeń, męczącym dniu, przepełnionym wędrówkami po ruchliwych, zatłoczonych ulicach, miałam okazję na własnej skórze doświadczyć cudownego działania kremu. Po zmyciu jego resztek z twarzy, moja cera była jakby odświeżona, a w dotyku była miękka jak po naprawdę długim zabiegu spa. Różnicę było widać nawet po spojrzeniu w lustro - twarz nie była, jak zwykle po tak męczącym dniu, szara i z widocznymi niedoskonałościami. Zamiast tego była pełna blasku, widocznie gładka i czysta. 
Słowem - istna cud-maseczka!
Po tym eksperymentalnym dniu tak pokochałam tanakę, że więcej nie rozstałam się z nią na krok. Ze swojej wyprawy przywiozłam do Europy cztery opakowania - mam nadzieję, że wystarczy do następnej podróży! 
A dziwne spojrzenia przechodniów mnie nie peszą. Oni przecież nie wiedzą, jaką cudowność noszę na twarzy ;)